Forum Stowarzyszenia Blady Gród Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Helexis

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Stowarzyszenia Blady Gród Strona Główna -> Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
raditzu
Lord's intestine


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szubienicy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 18:54, 01 Cze 2008 Temat postu: Helexis

Story bazujące na książce Toma Clancy'ego, już nawet nie pamiętam dokładnie jej tytułu.



-Lecą! Przygotujcie się! -Sherridan wydał komendę i dał nura do zrobionego z desek schronu, jak było umówione.
Siedmiu łuczników, będących najlepszymi strzelcami Armii Północ, dobyło strzał i nałożyło je na cięciwy. Wypatrzyli cel, napięli łuki i czekali...

Dwa gryfy niosły na swych grzbietach po trzech ludzi - jeźdźca oraz dwóch strzelców, którzy niczym chmura burzowa gromami razili swymi strzałami naziemne cele.
Była to broń o tyle skuteczna, iż ludzie byli prawie całkowicie niedostrzegalni z ziemi. Gryf zaś odziany był w przedni pancerz, którego nie imały się lecące bardzo powoli na takiej wysokości strzały.

Grolimscy zbrojmistrze znani byli z tego, iż każdy z nich prędzej zeżre własne jaja niż zdradzi niepowołanej osobie jakikolwiek sekret wyrobu ich wspaniałej, słynącej w całej krainie broni. Aby zostać czeladnikiem u któregokolwiek z nich, potrzeba było lat wiernej i ciężkiej służby, którą mało kto wytrzymywał. Dlatego grolimscy zbrojmistrze byli bardzo nieliczną elitą. I cenną.
Sześciu z siedmiu łuczników dzierżyło grolimskie właśnie łuki. Siódmy mierzył do gryfa z własnoręcznie wykonanej broni. Czekali...

Skrzydlate bestie zaskrzeczały pretensjonalnie, gdy jeźdźcy skierowali je na wzgórze usiane namiotami wojsk przeciwnika. Strzelcy przygotowali broń.

Żołnierze popadli w popłoch, gdy gryfy przeleciały nad nimi. Uciekali pod osłonę tarcz, ław i stołów. Nie wszyscy zdążyli i cichy furkot strzał nierzadko kończył żywot któregoś z nich.
Łucznicy na wzgórzu zwolnili cięciwy.

Jęk rannego strzelca ucichł z jego uderzeniem w ziemię. Towarzyszył mu skrzek i gulgotanie gryfa, który tuż po nim zwalił się na murawę po wschodniej stronie wzgórza.
Żołnierze nie czekali z dobiciem latającego wroga.
Juha na trawie znaczyła trasę lotu drugiego gryfa, który zawrócił ku macierzystemu obozowi. Z jego brzucha sterczało kilka skąpanych we krwi strzał.

* * *

-Głowę naszego szpiega nabili na pal -zameldował Sherridan.
-Powiedz mi coś, czego sam nie widzę -Malacai odłożył lunetę i westchnął ciężko.
"Ciekawe, czy tej blizny nabawił się tu..." pomyślał Sherridan patrząc na zmęczoną twarz swego dowódcy, przez którą przebiegała szrama od prawego ucha aż do nosa. Malacai nie wyglądał staro, ale wyglądał na już zmęczonego życiem. Widać było, że jest raczej typem rzemieślnika, a nie wojownika. Choć i tu jego bystry umysł radził sobie doskonale. Chyba tylko ciało nie nadążało za potrzebami otoczenia.
-Obawiam się, że nie wiesz, iż sprowadzili sobie Zon'e Scavenger'a.
Malacai zamarł, po czym spojrzał z całą powagą na setnika Drugiej Kompanii Konnej Sorviku, który aktualnie był jego adiutantem, doradcą, naczelnym generałem oraz, przede wszystkim, przyjacielem. Sherridan skinął.
Bycie dowódcą ma to do siebie, że czasem trzeba podjąć jakąś decyzję. Nawet wtedy, gdy nie wie się, co robić. I to właśnie była taka sytuacja.
Malacai rozpuścił swoje brązowe, siwiejące już powoli włosy, po czym związał je ponownie.
"Znowu się zastanawia... i dobrze" zaobserwował Sherridan. Wiedział, że jego przyjacielowi taki problem zajmie wiele czasu. Sam też nie miał pomysłu co w takiej sytuacji zrobić, więc wyszedł. Miał sporo rzeczy do zrobienia przed bitwą.

* * *

Ciemności nocy prawie skryły przekradającą się do obozu wroga grupkę.
Prawie...

* * *

-Syl'oth Cal'am'ath Koeh'ae Nu'ath'en Du-san ro'Nai iel'san Bes'spar? -spytał Sherridan. Jeńcy ponownie parsknęli śmiechem. Setnik zacisnął pięść i zęby.
-To nic nie da, Mal -zwrócił się do swego dowódcy. -Przepytuję ich od kilku godzin i wciąż się tylko durnie śmieją!
Malacai westchnął i wyszedł z cienia namiotu. Jeńcy, widząc go, momentalnie ucichli.
-Bo ra'Nai iel'san to kwiat, a nie zamach. Powinienneś powiedzieć rana'iel'sana -poprawił przyjaciela, po czym podszedł do najbliższego jeńca i stopą lekko trącił go w nogę.
-No! Syl'oth Cal'am'ath Koeh'ae Nu'ath'en Du-san rana'iel'sana Bes'spar? -spytał. W odpowiedzi został opluty.
-O żesz ty... -warknął Sherridan, i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, kułakiem uderzył jeńca w twarz.
-Nie!!! -krzyknął Malacai, ale było już za późno - fioletowa poświata błyskawicznie otoczyła jego przyjaciela, po czym ten zniknął w lekkim błysku światła.
Malacai zaklął. Wiedział, że Sherridan wróci. Ale wróci później, gdy będzie już po wszystkim... A przecież potrzebował go teraz.

* * *

Mal stał na wozie i usiłował przekrzyczeć wiatr.
-Nie możemy pozwolić, by te mendy zajęły nasze Dumenhill! Nie możemy pozwolić, by swymi splugawili nasze kobiety, by swymi cuchnącymi jadem mieczami pozażynali nasze dzieci! Nie możemy pozwolić, by karmili się naszą trzodą! I nie pozwolimy! -w teatralnym geście uniósł dłoń uzbrojoną w miecz. Wiatr dramatycznie szarpał jego opończą.
Żołnierze milczeli... Malacai zrezygnowany opuścił miecz.
-A to faja wam w zadki, psie syny! -warknął i zeskoczył z wozu na rozmiękły od deszczu grunt. Krople spływały mu po policzkach.
-Stójcie tu i dajcie się zarżnąć! Oby wasze kobiety miały więcej rozsądku, niż wy!
To wywołało falę pomruków i znaczących spojrzeń. Malacai postanowił to wykorzystać.
-Nie wiem jak wy, ale ja miłuję swoją panią! Nie pozwolę, by jakieś brudne stworzenie pchało do niej swoje śmierdzące łapy! Dlatego zamierzam zaraz pójść, z wami lub bez was, i te łapy poobcinać! -wywrzeszczał gestykulując mocno. Nie miał żadnej "swojej pani", ale teraz nie miało to znaczenia. Ważne było, by obudzić w tych ludziach wolę walki. Wolę tak skutecznie zgaszoną przez wrogiego inkantatora, który sam jeden wyrżnął pieszy oddział przeszło stu ludzi z Suleyskiego Regimentu Piechoty.
Nadal nic.
Westchnął, obrócił się i ruszył ze wzgórza - ku równinie, na której stały wojska Falveta - jego wroga.
Uśmiechnął się lekko słysząc za sobą okrzyki ruszającego w bój wojska.

* * *

Plague Mutation i tym razem zabiło wielu obrońców. Ludzie padali, przez chwilę wili się w konwulsjach, po czym umierali rozwywani od środka przez wychodzącego z nich Fir-iten'emar - Wychodzącego z Czeluści - jak nazwano to COŚ. To COŚ miało od dwóch do sześciu kończyn i paszczę pełną malutkich, ostrych jak igły ząbków. To COŚ było szybkie. I to COŚ nie chciało umierać.

Malacai miał szczęście nie być "rodzciem" Wychodzącego z Czeluści. Miał za to nieszczęście być "nosicielem" dwóch takich - siedziały mu na plecach i usiłowały wgryźć się w kark. W bitewnym zamieszaniu ktoś strącił je z niego razem z kawałkiem naramiennika, spod resztek którego popłynęła krew. Malacai zaklął i jął przedzierać się ku Zon'e Scavenger'owi, który z pewnej odległości, razem ze świtą, oglądał bitwę.
Rozdzielał razy na prawo i lewo nie patrząc nawet za bardzo, czy swój czy wróg. Parł do przodu...

...otworzył z trudem oczy, gdyż w głowie dzwoniło. Gdyby nie hełm, z pewnością byłby martwy. A tak - oszołomienie, może wstrząs mózgu, ale żyje! I może działać!
-Wstawaj! -krzyknął ktoś szarpiąc go za ramię. Szczęk mieczy, jęk rannego, pomocne dłonie.
-Wstawaj, do cholery! -polecenie.
Ktoś pomógł mu wstać. Malacai obejrzał się - barwy Dumenhill. Skinął tylko i wsparł się na mieczu. Wojownik znów ruszył do walki. Mal był mu wdzięczny i nie zamierzał zmarnować danej mu szansy. Znów ruszył w kierunku, w którym jak mu się wydawało, powinien być inkantator. Nagle na drodze wyrósł mu zakuty w ciężą zbroję olbrzym z wzniesionym do ciosu toporem.
"No to po mnie..." pomyślał Mal...
...i krzyknął:
-Interwencja w grze!

* * *

Włączył się bullet-time i Mal odetchnął, choć czasu miał mało - ostrze topora wrogiego wojownika opadało powoli ku jego głowie.
-System zabezpieczeń, donos o hackingu -powiedział.
-System rejestru wykroczeń aktywny. Podaj rodzaj zaobserwowanego hackingu -poprosił rozlegający się znikąd kobiecy, melodyjny głos.
-Hacking ekwipunku. Zbroja pieszej jednostki bojowej. Odległość 1 metr.
Koszmarnie długa sekunda ciszy. Topór był już w połowie drogi ku głowie Malacaia.
-Hacking zarejestrowano. Usuwanie. Koniec interwencji -oznajmił głos.
Wszystko ruszyło. Poza toporem, którego już nie było. Tak samo, jak olbrzymiego wojownika, który zniknął w niewielkim, fioletowym błysku.

* * *

-Interwencja w grze! -polecił znów Malacai. -Kiedy postać Sherridan znów będzie dostępna w grze?
-Absencja karna skończy się za dwadzieścia osiem godzin, czternaście minut i siedemnaście sekund czasu Helexis.
-Aha. Bezpieczne wylogowanie, teraz.
Obraz przed oczami Malacaia "zgasł".


Sam Hammond zdjął VRDS i rozmasował nieco zesztywniały kark. Wciąż czuł mrowienie na skórze głowy po feralnym uderzeniu. W dodatku bolały go oczy.
Mimo to jednak był zadowolony. Cudem uniknął niechybnej śmierci, pokonał wojska Falveta i zdobył sporo łupów. Szkoda tylko, że Zon'e Scavenger uciekł.
Wstał i poszedł do barku zrobić sobie drinka. Po drodze zerknął na zegarek i westchnął ciężko widząc cyfry 1, 4 oraz 8.
-Za pięć godzin do pracy, a ty grasz w durne gry zamiast spać... -powiedział do siebie i łyknął solidną porcję alkoholu. Odkaszlnął i otarł łzy. Potem powlókł się do łóżka.
"Dobrze, że wypatrzyłem twoją oszukaną zbroję, parszywy lamerze..." pomyślał nim zasnął.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Stowarzyszenia Blady Gród Strona Główna -> Twórczość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin