Forum Stowarzyszenia Blady Gród Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

"Dzieło" made in 2006

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Stowarzyszenia Blady Gród Strona Główna -> Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
raditzu
Lord's intestine


Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szubienicy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 18:44, 01 Cze 2008 Temat postu: "Dzieło" made in 2006

Oto prosta historia postaci imieniem Soulevain, prywatnego detektywa, który ma nieszczęście zawsze być tam, gdzie nie należy. Powstały zaledwie 3 krótkie rozdziały, które oto prezentuję Waszym oczom w oczekiwaniu na (konstruktywną mam nadzieję) krytykę.


Rozdział 1.

Jedna powieka uniosła się lekko, nieco niechętnie. Światło, choć przytłumione, i tak raziło - powieka opadła znów. Do uszu zaczęły dopływać pierwsze dźwięki: "...gnom Sherenbach, którego zaginięcie zgłoszono dwanaście dni temu. Wdowa oraz osierocona dwójka dzieci zapowiadają sięgnięcie po radykalne środki. To tyle wiadomości lokalnych. Wieści ze świata przedstawi państwu Aaron Fitzgerald..." głos spikera ucichł. Trzask przełącznika, radio umilkło. Jeszcze inne dźwięki: cicha rozmowa, stuk szklanek, odgłos kroków typowy dla tego durnia Festusa.
"Jak mnie trąci, to mu jeb..." myśl przerwana została solidnym szturchnięciem. Śpiący do tej pory na blacie mężczyzna nie został zepchnięty z pufy na podłogę tylko dlatego, że podparł się ręką w ostatniej chwili.
Westchnął ciężko, otworzył oczy i poprawił się na siedzeniu.
-Festus, tłusta świnio... -mruknął na powitanie i przeciągnął się. Od wczoraj nie zmienił się bar, nie zmienił się stan jego ubrania ani zawartość portfela. No, to się zmieniło, choć niestety nie na lepsze.
Na siedzenie obok ciężko władował się karłowaty troll.
-Mahsz szczhęśćje, Solevajn, że pozhwalahją ćhji thu nocohwać -zagulgotał po swojemu. -Doprhawhdy ńje whjem czemu Gyrth ńje wyphjephrzy ćhję sthąd za fhrakji... Jha dahwno bym tho zrhobjił -dodał jeszcze i sięgnął do kieszeni płaszcza swego rozmówcy po znajdujące się tam papierosy.
-Częstuj się... -mruknął zaspany wciąż jeszcze człowiek. Troll zapalił śmierdzącego okrutnie papierosa i zaciągnął się dymem. Zgaszoną zapałką wydłubał coś spomiędzy zębów, po czym rzucił ją na podłogę. Mężczyzna za to przeciągnął się, przewietrzył jamę gębową i oblizał spieczone wargi.
-Gyrth, nalej mi strzała! -zawołał. Odgłos splunięcia zza baru oznajmił mu przyjęcie zamówienia. Następnie zwrócił się ku trollowi.
-Gadaj czego chcesz albo spieprzaj... Śmierdzisz.
Mierzący dwa metry z groszem karzeł nie przejął się zbytnio obelgą.
-To ńje jia, thylko the góhwno, któhre pahljisz -westchnął i zamachał Soulevainowi papierosem przed twarzą. Człowiek odtrącił jego łapę zniecierpliwionym gestem.
-Jhest robotha.
-Pieprzę twoje roboty. Ostatnim razem Typhoon tak mi narąbał, że cztery miesiące na odwyku leżałem -skrzywił się Soulevain i skinieniem podziękował barmanowi, który przyniósł mu zamówioną whisky. Niestety Festus był szybszy...
-Khaaaa... -charknął troll i skrzywił się z niesmakiem ignorując mordercze spojrzenie prawowitego właściciela napitku-...ahle góhwno pjjehsz. Nah lephsze ćhje ńje stać? -Troll zawołał barmana i zamówił trunek "z górnej półki".
-Może i gówno, ale MOJE gówno -zaakcentował mężczyzna i westchnął zrezygnowany. -Co to za robota? -spytał nawykowo pocierając dłonią policzek.
Zarost był... Zarost zawsze był. Westchnął ponownie.
-Co thy, zakhochałeś się że thak wzdhychasz? -Festus zarechotał i klepnął go w plecy.
-Matko... -jęknął Soulevain odklejając twarz od blatu. O mało co szklanka nie wbiła mu się w oko. Wolał nie myśleć, w jakim stanie są teraz jego plecy... prawa łopatka zwłaszcza. O tym pomyśli, jak wróci tam czucie.
-No ńjheważhne... -mruknął troll ze zdziwieniem patrząc na swoją dłoń. Znów zaciągnął się dymem. -Mohreston osthathńjho ji thak szahleje pohza mjhasthem. Ahle thu ji thak chodźji o Dehrostha. Poszhukujhe kogohś.
-Tutaj pewnie go nie znajdzie -mruknął Soulevain patrząc z nieskrywanym pragnieniem na butelkę "Cordella Walkera", Blue Label, niesioną przez barmana ku ich stolikowi. Zapluta orcza morda musiała go chyba z sejfu wyjąć...
Krasnoludzki napitek, sprzedawany tylko na zamówienie i to za nieziemską forsę. Ciekawe, komu go ukradł...?
-Poza tym Derost dupnie płaci. Nie warte ryzyka -westchnął ciężko Soulevain z niechęcią patrząc na trolla niezgrabnie otwierającego butelkę boskiego trunku.
-A whjęc phan Dehrosth poszhukujhe kogohś, jakh jużh mówjihłem -Festus nalał sobie pół szklanki, spojrzał na szklankę Soulevaina i po chwili zastanowienia, ku uciesze mężczyzny, nalał trochę i jemu. Potem nachylił się ku niemu i szepnął konspiracyjnie:
-To jhego chórkha.
Soulevain nie słuchał; nabożnym gestem objął objął szklankę z fascynacją patrząc na znajdujący się w niej opalizujący błękitnie płyn. Festuts zniecierpliwiony brakiem uwagi napluł mu do whisky.
Nieopodal szurnęły krzesła, błysnęło parę noży, jakiś rewolwer. Pewnych rzeczy się nie kradnie (a przynajmniej nie jawnie), pewnych osób się nie gwałci (też przynajmniej nie jawnie), i nie pluje się do "Cordella Walkera"... Nigdy! Zwłaszcza jawnie.
Jednak spojrzenie Festusa na salę uspokoiło nastroje. Nie tylko ze względu na jego trollową siłę, ale i na pozycję, jaką posiadał. Choć i tak popełnił świętokradztwo...
Dla Soulevaina czar prysł. Jak by jej nie przesączać, odcedzać czy czego jeszcze nie robić, whisky była do wyrzucenia. Trollowa ślina to jednak trollowa ślina. Gorsze były już chyba tylko ich ekskrementy.
Troll, widząc iż mordercza uwaga Soulevaina znów jest na nim skupiona, położył na blacie zdjęcie.
-Mhówji śje, żhe zadhawahła śje z dźjiwhkamji. Tho onha -mruknął i siorbnął solidnego łyka ze swojej szklanki.
Człowiek zacisnął pięści i zęby, z trudem powstrzymując złość. Podły skur... Westchnął i przeniósł wzrok na fotografię. Czarno-biały obraz przedstawiał niebrzydką dziewczynę, lat może z siedemnaście. Obejrzał zdjęcie z obu stron. Z tyłu sztywnego ikonogramu była firmowa pieczęć wykonawcy: "Terest i Synowie".
-Wiesz, mówi się też że technokraci otwierają portal do innego świata, a magicy przywołują demony... -warknął ironicznie wciąż pełen pretensji. Festus beknął donośnie i postawił pustą szklanicę na blacie.
-Nho whjęc jhak?
-Jaka płaca? -Soulevain starał się brzmieć jak najbardziej beznamiętnie. Jak każdy musiał za coś żyć, a teraz tylko egzystował. Może jednak uda się coś utargować?
-Powhjedzmhy żhe... tho bhędźje zahljiczhka -troll przesunął ku niemu pełną niemal butelkę. Oczy człowieka otworzyły się szerzej. Usta bezdźwięcznie ułożyły się w słowa "Cordell Walker". Zrobił gwałtowny wydech.
Będzie musiał bardzo uważnie i niesamowicie szybko wyjść z tej mordowni, jak tylko Festus odejdzie od jego stolika. Niestety nie tylko on lubił ów napitek. Na stole również pojawiły się dwie brzęczące wesoło sakiewki pełne platynowych Mohrinów.
Sposób ich wytwarzania oraz proporcje metali niezbędne do ich stworzenia opracował parę lat wcześniej gnomi alchemik Turf Mordeg. Król, by zmniejszyć prawdopodobieństwo produkcji podróbek, zabił gnoma i jego krewnych, pracowię zaś poddał anihilacji. Prosto, skutecznie i bez ryzyka - ulubiona metoda działania Jego Wysokości.
-Otho wjizhythówkha Dehrostha -troll wyjął z kieszeni marynarki mały, złocony kartonik i podał go Soulevainowi. -Zadzhwoń pho jinfhormach...


Czegokolwiek to był wystrzał, musiało być dużego kalibru, gdyż to trzysta funtów mięsa Festusa zostało rzucone na ścianę. Soulevain niewiele myśląc schował się pod stolik. Pusta kanapa teraz nie tylko załaniała go napastnikom, ale też i zasłaniała mu napastników.

Festus zaklął i wstał. Krwawił, ale nie przejmował się tym zbytnio. Był gruboskórnym draniem, dosłownie. Pociski nie mogły wejść za głęboko. Ich strata. Szybko rozejrzał się: sala była na pierwszy rzut oka pusta, gdyż wszyscy schowali się pod stołami. Barman również nie czekał na rozwój wypadków. W drzwiach za to stało trzech zabójców. Jeden przeładowywał mozolnie flintę, dwóch zaś zakładało na siebie jakąś dziwną maszynerię.
-Cholerhńji technokhraćji! -warknął ruszając ku napastnikom. Uśmiechnął się kącikiem ust widząc rękę Soulevaina po omacku szperającą po blacie w poszukiwaniu butelki i mieszków z pieniędzmi. A więc zgodził się.
Co by nie było, na razie trzeba było zająć się zagrożeniem. Planował dopaść ich, wyrwać im tą całą maszynerię razem z rękoma, po czym wsadzić im głęboko w dupy. Bardzo głęboko -do samego mózgu.
Niestety zdążyli się uzbroić, nim do nich dotarł. Wystrzał z flinty rozerwał mu prawe przedramię, co niestety bardzo ograniczyło jego zdolności obronne. Sprawną ręką zablokował atak jednej machiny, ranną zabił uzbrojonego już w nóż strzelca. Trzeciego usiłował kopnąć, lecz nie sięgnął. Ten za to wykorzystał okazję i w tors trolla wbił długie pazury swej metalowej rękawicy. Zabulgotała hydraulika i stalowe szpony rozwarły się gwałtownie z ogromną siłą.

Trzy strzały, trzy trupy. Soulevain używał swego samorepetującego rewolweru tylko w ostateczności. Jego użytkownik nigdy nie mógł mieć stuprocentowej pewności, kogo zabije ów rewolwer. Tym razem, chwała losowi, zadziałał tak, jak powinien.
Mężczyzna przeszedł między stołami i zbliżył się do leżącego na ziemi Festusa. W jego piersi ziała ogromna dziura wyrwana mechanizmem morderczej machiny.
-Jhak wk kśhążkhach, ńje? Zlecheńjodhawcha ghjińe a dethekthyw bjherzhe sphawe.... -wyharczał z trudem Festus siląc się na dowcip. Ciężko było, w końcu prawie nie miał płuc.
-Nie, Festus -mruknął Soulevain patrząc z wyrzutem na rozbitą w ferworze walki butelkę. -Ta sprawa za bardzo śmierdzi... -dodał starając się nie patrzeć na zrezygnowaną twarz trolla. Następnie położył obok ciała Festusa pieniądze, wizytówkę oraz ikonogram. Potem wyszedł.


Rozdział 2.

To nie była "jego" cela. Tu mniej śmierdziało, szczury były mniej spasione, a siennik nie składał się z samej poszwy. W środku było o dziwo trochę siana. Dokładnie policzył w myślach... nie, to nie były jego urodziny. Naczelnik posterunku w dzielnicy znał Soulevaina już od dawna i doskonale wiedział, że kłopoty go wprost uwielbiają. Zatrzymywał więc go po każdej rozróbie nie ze względu na jakieś wobec niego podejrzenia, lecz zazwyczaj po to, by ratować jego skórę, dopóki nastroje nie opadną. Poza tym dziesięć minut rozmowy w cztery oczy zawsze dawało lepsze efekty niż jakiekolwiek przesłuchania, na które Soulevain zdawał się być wręcz uczulony. Tym razem jednak coś było nie tak: na drzwiach celi wisiał nakaz przesłuchania, zaś po korytarzu wciąż szwędały się jakieś draby. Soulevain zaczął się nawet zastanawiać, ile razy spadnie ze schodów w tym parterowym budynku...

Jeśli istnieje coś takiego, jak TYPOWE przesłuchanie, to te właśnie takim było. Światło w oczy, kubek wody, pięciu urzędasów w nienagannych marynarach usilnie starających się spojrzeniem dowiercić mu się do mózgu. Soulevain tylko westchnął.

-...siedziałem sobie sam w restauracji pana Gartha...
-"Spał pijak WULGARYZM. Codziennie taszczy tu swoje tłuste WULGARYZM i rozwala je w tym samym miejscu, zawsze w kącie. Gdyby nie to, że zawsze płaci na bierząco, dawno wywaliłbym tego WULGARYZM na..." -przeczytał jakiś młodzian, najprawdopodobniej adiunkt, jak ocenił Soulevain. Chłopak przyjrzał się uważniej trzymanemu w rękach notesowi, po czym dodał zrezygnowany: -...i tu same wulgaryzmy. Tak stwierdził właściciel baru, Garth Boregsson.
Soulevain wzruszył ramionami i zdziwił się uprzejmie. Następnie uśmiechnął się przepraszająco.
-Możliwe, że byłem nieco zaspany. Poprzedniego dnia miałem nieco męczący dzień i...
-"Wydoił dwanaście porcji whisky i WULGARYZM Donovana." -przeczytał adiunkt.
Wszyscy ze złośliwymi uśmiechami wyczekiwali, co teraz powie Soulevain. Ten uniósł lekko palec jakby chciał kogoś nieśmiało upomnieć i rzekł:
-Za pozwoleniem... Pieprzony Donovan to wódka z pieprzem. Ale... -rozejrzał się uśmiechając się głupawo. - ...to z pewnością wiecie.
Adiunkt zanotował coś w swym notesie.
-No więc jak już mówiłem, może byłem nieco zaspany, po tym, co może wczoraj ciutkę skubnąłem -Soulevain poprawił się na krześle. -Samotność mi doskwierała, więc...
-"I wtedy przylazł ten cuchnący WULGARYZM troll."
-Tak, do tego miałem właśnie dojść -zapewnił solennie przesłuchiwany. -Nie zauważyłem go, dopóki nie trącił mnie pod stołem w kolano..
-"To WULGARYZM ledwo się w drzwiach mieścił. Zawsze mi WULGARYZM WULGARYZM framugę tymi WULGARYZM łapami drapie, niech go..." i tu same wulgaryzmy.
Soulevain kaszlnął zkłopotany.
-Mówiłem już, że byłem zaspany? -wyszczerzył się szeroko.
-Panie Soliloquy Vainstain -zaczął jeden z obecnych w sali garniturów. Mordę miał jak zawodowy bokser, co niestety nie wróżyło pozytywnych doznań. Bydlak stanął za Soulevainem i położył mu ciężko łapy na ramionach. Potem lekko ścisnął. -Został panu postawiony zarzut poczwórnego morderstwa oraz kradzieży znacznej sumy pieniędzy, a także dwóch butelek "Cordella Walkera" -wyjaśnił uprzejmie rozluźniając chwyt. Soulevain cicho wypuścił powietrze. Obiecał sobie, że tych DWÓCH butelek Garthowi dłuuuugo nie zapomni. Ramiona bolały jak WULGARYZM, ale uśmiechnął się znów.
-To był pan Treguel... -zaczął mówić, gdy drab znów zaatakował. Tym razem nie był w stanie powstrzymać grymasu bólu.
-To był Festus, zakłamany chlorze -syknął oprawca.
-Treguelir to prawdziwe imię Festusa -rozległ się gdzieś z tyłu głos naczelnika posterunku. Potem dobiegło stamtąd ciężkie westchnienie i pojawił się sam naczelnik. Z mozołem wdrapał się na krzesło i spojrzał na Soulevaina. Musiał patrzeć w górę...
Drab odpuścił sobie i wrócił na swoje poprzednie miejsce. Naczelnik zignorował "pieprzonego gnoma" i zwrócił się ku Soulevainowi.
-Dość pieprzenia, Soulevain. Już pewnie obaj mamy dość tego cyrku, więc powiedz jak było i spieprzaj... -warknął.
-Nie tak szybko, panie Fetter -upomniał inny mężczyzna odziany w garnitur. Podniósł z ziemi aktówkę i rozłożywszy ją na blacie, zaczął przeglądać jej zawartość. -Pan Soliloquy Vainstain został oskarżony o poczwórne zabójstwo oraz kradzież...
-Słyszałem za pierwszym razem -przerwał gnom. -I szczerze mówiąc podejrzewam, że gówno z tego jest prawdą. A co się stało, tego chciałbym się dowiedzieć od Soulevaina właśnie -wyjaśnił, po czym zwrócił się ku przesłuchiwanemu. -Więc przestań pieprzyć i mów co się stało.
Soulevain westchnął.
-Festus przylazł z propozycją. Był kasiasty, postawił JEDNEGO "Walkera". Pogadaliśmy chwilę, potem pojawiły się...
-Czego chciał? -spytał naczelnik Fetter. Soulevain wymownie uniósł brew.
-Nie baw się w tajemnice, ta sprawa śmierdzi. Przy trupie było zdjęcie jakiejś laski oraz wizytówka Derosta. On milczy, więc ty powiesz.
-A jeśli...
-Nie ma takiej możliwości. Gadaj -gnom był nieugięty. Soulevain westchnął.
-Nie mogę, stracę renomę.
-Tutaj możesz stracić coś więcej. Ręki sobie uciąć nie dam, czy specjalnie dla ciebie jakichś schodów tu zaraz nie wybudują... -rechot osiłka przerwał wypowiedź naczelnikowi.
-Mogę powiedzieć, co było dalej. Ale o czym gadaliśmy z Festusem, to moja sprawa.
-Soulevain, czy rozumiesz w jakie gówno się wpakowałeś? Nie pomyślałeś, że to także sprawa tych trzech zabójców, których jakimś cudem rozwaliłeś ze swojej pukawki? Oraz tego, kto ich wynajął? -gnom był naprawdę zły. Garnitury czekały.
Soulevain też. Uśmiechając się głupkowato.
Naczelnik pokręcił głową zrezygnowany.
-Jak mi nie chcesz powiedzieć, będę musiał oddać cię w ich ręce... -stwierdził na pozór obojętnie.
-Cóż, panie naczelniku. Każdy z nas, ma swoje obowiązki...

Schodów było tak na trzy piętra. Doszły też jeszcze dwa oskarżenia - opór przy aresztowaniu oraz utrudnianie śledztwa.
"Bywało gorzej..." pomyślał sobie Soulevain leżąc na pryczy i gapiąc się w sufit. Coprawda twarz zaczęła już puchnąć, a z jednym trzonowcem pożegnał się na dobre, to był zadowolony. Naczelnik nie chciał go zgnoić, a to najważniejsze. Może to dziwne, ale w jakiś sposób liczył na to, że ten mu pomoże. Nie martwiąc się zbytnio na zapas powoli zapadł w sen.
Nie pomylił się. Obudziło go solidne szturchnięcie w ramię. Syknął z bólu i natychmiast otworzył oczy. Rozejrzał się i zorientowawszy się w sytuacji zrobił miejsce na pryczy dla gnoma.
-Wpadłeś Soulevain. Po same uszy.
-Wiem -oznajmił mężczyzna prezentując szczerbę w uśmiechu. -Co to za mendy?
-To posłańcy Jego Wysokości... -gnom splunął na podłogę.
-Co?! -zdziwił się szczerze Soulevain.
-Coś tu śmierdzi Soulevain. I to bardzo. Dlatego teraz bez żadnego zatajania opowiesz mi co zaszło, a ja spróbuję jakoś wyplątać z tego twoją dupę...

Tuż po posiłku do celi na moment wkradł się medyk.
"Kochany facet" pomyślał Soulevain lustrując "gościa". Elfi natural... to w mieście nieczęsty widok, gdyż stolica zdominowana była przez technokratów. Zdeklarowanym naturalom ciężko było chodzić po mieście bez solidnej obstawy. Zwłaszcza w tej dzielnicy.
-Pan Fetter prosił, bym się panem zajął. Oczywiście... mogę liczyć, na pańską dyskrecję? -elf znacząco uniósł brwi. Soulevain skinął. Nie podłożyłby takiej świni gnomowi Fetterowi. Pewnych rzeczy się po prostu nie robi. Na przykład nie pluje się do "Cordella Walkera"... Skrzywił się na samo wspomnienie.
-Jeśli panu nie pasuje, mogę wyjść... -stwierdził oschle elf przerywając wyjmowanie medykamentów. Soulevain spojrzał na niego zdziwiony i zrozumiał jego reakcję.
-Pan wybaczy... -zachichotał zakłopotany. Żebra odezwały się bólem, więc przestał. -Przypomniało mi się coś. Proszę, niech pan kontynuuje. Mam się rozebrać?
Elf skinął i założył foliowe rękawice. Zaczął macać człowieka po plecach, ramionach, torsie. Potem kazał się położyć i obmacał jamę brzuszną.
-Nieźle pan oberwał -mruknął elf i dobył jakiegoś mazidła. Posadził Soulevaina na podłodze i nasmarował niektóre miejsca na jego ciele. Następnie zastygł na moment w "formie", jak nazywał sobie w myślach detektyw pozycje magiczne.
-To nie będzie bolało... -szepnął elf. Soulevain uśmiechnął się błogo. -...trochę -dokończył medyk. Mężczyzna nie zdążył nawet przestać się uśmiechać, gdy elf uderzył go parokrotnie w plecy czubkami palców. Soulevain czuł się jak gdyby paznokcie naturala dotarły do samych jego flaków. Ciałem szarpnęły dreszcze, potem torsje. Soulevain nachylił się i zwymiotował gwałtownie. Następnie ledwo przytomny osunął się na bok na podłogę.
Elf za to z fascynacją zaczął przeglądać zwróconą treść.
-Hmm, dobrze poszło. Cała zła krew i ból wydalona. Wezmę parę do badań... -oznajmił i tak zrobił. Następnie zwrócił się do leżącego wciąż człowieka.
-Za minutę, może dwie, powinno przejść. Wszystko -zapewnił. Potem uśmiechnął się promiennie i zebrawszy swoje klamoty zastukał w drzwi.

Gdy naczelnik przyszedł po raz drugi, Soulevain był niemal jak nowy.
-I jak tam?
-Kiepsko to widzę -oznajmił od progu gnom. -Zostałeś kozłem ofiarnym.
-Nie pierwszy raz -mężczyzna nie wyglądał na zmartwionego.
-Ale może ostatni. Nie jest ważne, jak było naprawdę. Są zarzuty, i zostaną utrzymane. Za poczwórne idzie się na krzesło -Fetter westchnął i wydobył paczkę papierosów. Poczęstował jednym więźnia i zapalili sobie.
-Jest jakieś wyjście z tego? Czy mam wyciągać z buta pilnik?
-Nie pajacuj, Soulevain -gnom zaciągnął się głęboko. -Jedyne co ci zostało, to pójść na gównianą współpracę.
-JA?! Na współpracę?! -żachnął się człowiek.
-Wrobili cię. Prosto, skutecznie i bez ryzyka - ulubiona metoda działania Jego Wysokości -przypomniał naczelnik Ferret. Soulevain westchnął.
-Czego zatem chcą?
-Władzy i potęgi bez ryzyka, to co zawsze. No i nawinąłeś się, to postanowili wykorzystać ciebie -gnom znów zaciągnął się solidnie. -Mało kto o tym wie, ale daleko na południu, w jakimś zapyziałym miasteczku, jeden dureń wyprodukował cholernie zjadliwego wirusa. I ty masz im go przynieść...


Rozdział 3.

Przydzielony Soulevainowi przydupas był równie "pocieszony" ze swojego towarzystwa, co detektyw.
-Tylko nie kombinuj -goryl pogroził pięścią. -Oczekuję, że dla mnie to będzie wycieczka krajoznawcza, czaisz?
Soulevain uśmiechnął się niewinnie.

-Zatrzymał go patrol w północno-wschodniej dzielnicy, Wasza Wysokość. Próbował nawiać traktem do Modru... -Tyg Devan, królewski "asystent", zawahał się. Tak naprawdę, "asystent" oznaczało, że cała brudna robota należała właśnie do niego. Kiedyś wolał zwać się Naczelnikiem do Spraw Specjalnych, lecz z czasem nazwa ta stała się zbyt pretensjonalna.
Król wymownie uniósł brew.
-Chcesz coś jeszcze dodać? -zainteresował się uprzejmie.
Tyg nerwowo przełknął ślinę.
-...był przebrany... za krowę... -mruknął i zainteresował się swymi stopami.
-Za krowę? I cóż go zdradziło? Czyżby przyprawił sobie o jeden róg za dużo? A może liczba nóg się nie zgadzała? -Jego Wysokość oparł brodę na splecionych dłoniach.
Tyg nienawidził, gdy król robił się złośliwił. Rzadko kiedy wróżyło to coś dobrego.
-Nie, Wasza Wysokość -powiedział nieśmiało patrząc na królewskie stopy. -Palił, Wasza Wysokość. Gdyby nie dym idący uszami, pewnie by go przegapili...
Devan kaszlnął zakłopotany i z nerwami napiętymi do granic wytrzymałości czekał na odpowiedź króla.
Ten natomiast ryknął śmiechem. Tyg odetchnął z ulgą, choć takiej reakcji się nie spodziewał. Król opanował się szybko.
-I właśnie dlatego on nadaje się najlepiej -dodał już poważnym głosem. -Gdzie jest teraz?
-Na miejscowym posterunku. Pilnują go moi ludzie. I tym razem dobrze! -zapewnił "asystent królewski". -Tym trzem nie da rady się wymknąć.

-Ciężko było, ale jakoś się dało... -mruknął do siebie Soulevain klęcząc na dachu starej kamienicy. Na dole, wzduż i wszerz wąskiej uliczki, biegało trzech jego "ochroniarzy".
-Nie ciesz się tak Soulevain. Dobrze wiesz, że nie pomagamy za darmo -przypomniał klęczący obok gremlin.
-Wiem, wiem -detektyw zniecierpliwiony machnął tylko ręką. -Teraz muszę pozbyć się tych trzech, a potem rozejrzę się za robotą...
-Gówno, Soulevain -gremlin splunął na ulicę i wstał. -W tym mieście już każdy frajer cię sprzeda. Tajne służby zaczną grzebać pewnie jeszcze dzisiaj, poszeptując o nagrodach i innych fantach za jakiś cynk o tobie.
Mężczyzna westchnął tylko.
-Wynieś się z miasta, Soulevain, dopóki wszystko nie ucichnie. Pieniądze oddasz potem.
-Wiem, Gerston. Zawsze byliście wporzo. Ale tu chodzi o coś więcej.
-A o co? -zainteresował się gremlin.
-A, takie tam... jednak co do miasta masz rację. Chyba się ulotnię, przynajmniej na razie -zdecydował Soulevain i wstał. Przydupasy szukały go gdzie indziej, więc mógł pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Wyjął więc z kieszeni papierosy i zapalił.
-A dokąd pojedziesz?
Człowiek zaciągnął się głęboko i spojrzał w dal.
-Zawsze chciałem się wybrać na południe, wiesz? -oznajmił po chwili zadumy Soulevain, a w jego głowie zaczął układać się plan...

* * *


-Chyba pójdzie na południe, Wasza Wysokość -oznajmił Gerston. Król uśmiechnął się lekko.
-Cieszy mnie to niezmiernie -powiedział cicho. -Zawsze uważałem, że motywacja wewnętrzna jest dużo lepsza niż zewnętrzna, tylko nikt nigdy nie chce się nią wykazać w słusznej sprawie...
-Yhym -mruknął gremlin wyczekująco patrząc na króla.
-Ah, prawda... -zmityngował sie Jego Wysokość. -Zza pazuchy wydobył niewielką sakiewkę i rzucił ją mierzącemu zaledwie stopę Gerstonowi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Stowarzyszenia Blady Gród Strona Główna -> Twórczość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin